czwartek, 1 maja 2014

Latamy, szybujemy, fruwamy ,




Moja córka, Anastazja napisała  bajkową opowieść o podróżach o jakich marzą wszystkie dzieci.I nie tylko one.Każdy z nas chciałby unieść się nad światem i polecieć z wiatrem. Bez przeszkód, bez kosztów, oglądać świat z góry i lądować tam gdzie zechcemy.
Niestety dorośli maja kotwicę: obowiązki i tysiące przeszkód, które ich uziemiają.Przypomnijmy sobie, jak pięknie jest marzyć, opowiadając bajki, dzieci tak łatwo przenoszą się w ten swój  "czarodziejski świat" w którym  wszystko im wolno.Porozmawiać z kucykiem, polecieć na planetę smakołyków, albo pofruwać na skrzydłach żurawia.Nie wmawiajmy sobie, że tylko one to lubią.

Kiedy pomagałam jej redagować tę książeczkę wróciła pamięć moich własnych dziecięcych "podróży ".

 Rozmawiam często  z 6 letnią dziewczynką i jestem zafascynowana jak łatwo przy pomocy pięciu palców u ręki zainscenizować świat pełen dziwnych stworzeń, które robią rzeczy niezwykłe, niewiarygodne albo.... po prostu gotują obiad.Wszystko tutaj jest możliwe.I to, że konik pójdzie na zakupy i spotka w sklepie księżniczkę, którą później podwiezie do domu, i to że księżniczka wyjmie pieskowi szkło ze skaleczonej łapy, i to że ptaki przylecą na urodziny, siądą na poręczy balkonu i zaśpiewają chórem piosenkę.

Często słyszę, że ludziom śni się latanie.Dlaczego przyjemność z unoszenia się w powietrzu jest taka, że tęsknimy do niej do tego stopnia, żeby śniąc, kompensować ją sobie ?
Wszystkie przyjemności świata dają się śnić.
A może latanie to atawizm, pozostałość z czasów kiedy byliśmy ptakami, motylami, a nasze geny, które są tożsame z tymi które mają ptaki, po prostu dają o sobie znać ?
Ja w każdym razie nie mam strachu przed lataniem.Samolotem także . Uwielbiam wznosić się w powietrze, nawet jeśli tylko siedzę na pokładzie.Mam w planach licencję na prowadzenie małego samolotu.
 a tutaj link 

niedziela, 13 kwietnia 2014

Jak to jest , kiedy ma się dzieci.



Fajnie kiedy są małe i dostarczają radości, czułości i miłości.
Niefajnie, kiedy dorastając do wieku nastoletniego mówią "nienawidzę cię ".
Fajnie, kiedy stymulowane i motywowane przez nas, osiągają sukcesy i pozwalają nam się nimi cieszyć. Wszystko jedno, dużymi czy małymi.
Niefajnie, kiedy obarczają nas winą za swoje niepowodzenia, odchodzą i znika gdzieś więź, która kiedyś wydawała nam się taka oczywista. 
Fajnie jest, kiedy po latach wracają i widzimy, że to są inni od nas ludzie, osobni, dla  których tylko w niewielkim stopniu, przez kilka lat coś robiliśmy.Widzimy wpływ genów, dostrzegamy cechy własne i te inne, czasem godne podziwu, a czasem wręcz przeciwnie.I co z tego? Ano nic.Albo raczej, ano nie wiem.
Przecież nie można traktować ludzi przedmiotowo, jak inwestycję.Taką, która ma dawać profity.

Sama  bardzo dobrze pamiętam  czas, kiedy byłam dzieckiem.Dobrze jest pamiętać swoje dzieciństwo.
Zwłaszcza, kiedy jednym z najbardziej dojmujących wspomnień  jest marzenie aby jak najszybciej zostać dorosłym i nareszcie móc KUPIĆ  SOBIE TYLE CZEKOLADY ILE DUSZA ZAPRAGNIE.Jakie wielkie było moje niezrozumienie, że dorośli mając tyle pieniędzy nie kupują jej sobie codziennie .

Jak dotąd nie rozumiem po co ma się dzieci, ale mam pewien pomysł, może, żeby mieć wnuki ?
To jest myśl.
Życie, moje życie, dostarcza mi ciągle nowych pytań, czy muszę, powinnam szukać na nie odpowiedzi ?
Na to pytanie też ?




środa, 19 marca 2014

Chcieć to móc? Eeeee....

Obijają mi się ciągle o uszy i oczy historie o pomaganiu.A to na FB jakaś akcja, a to na ścianie sklepu kartka wisi, a to znów ktoś mnie prosi o pieniądze.Wszędzie mamy potrzebujących pomocy.I są też tacy, którzy tej pomocy udzielają.Wszystko jedno z jakich pobudek,  jedni i drudzy wychodzą do drugiego człowieka.
Prawidłowość jest taka, że dzieje się to zwykle  w okolicznościach tak zwanego niedostatku.
Szkoda, że nie przychodzą wtedy kiedy im się wiedzie, kiedy spotkało ich coś radosnego, kiedy czują się ... no już chciałam napisać szczęśliwi, ale napiszę, kiedy czują się po prostu dobrze.
Nie wszędzie tak jest.
W społecznościach mniej, hm, cywilizowanych, nie zostawia się człowieka w nieszczęściu samego.W razie choroby czy pogrzebu zjawiają się najdalsi krewni.Przybywają , pocieszają , dokarmiają , doradzają.Są.
Ale kiedy urodzi się dziecko albo dwoje bierze ślub, oni wszyscy także, nie zapraszani wg listy czy jakiegoś klucza, pojawiają się żeby dzielić szczęście.
W mojej rodzinie nigdy na imieniny się nie zapraszało.Babcia piekła ciasto, dużo ciasta i po prostu wiadomo było że znajomi, sąsiedzi czy rodzina po prostu wpadali z życzeniami i każdy był goszczony.
Poznałam w późniejszym życiu rodzinę równoległą do swojej ( zwykle jest to rodzina tzw partnera życiowego ) obcy dla mnie ludzie, jednak moje dzieci są już wspólnym, rzec by można dziełem.
W tej, odległej od mojej  mentalności obowiązywała zasada: tego zaprosimy, a kogo nie. Motyw był jeden. Prezenty. Jeśli ktoś nie " rokował "  to nie był zapraszany.A jeśli prezent nie był odpowiedni, było to komentowane.Konsekwencje były takie, że grono znajomych było bardzo wąskie, a rodzina niezbyt dobrze ze sobą żyła.Jakieś dulszczyzny się cisną do głowy.
Żyłam w środku tego świata i usilnie się starałam swoim córkom przekazać  własny rodzinny system.Czy mi się udało?
Mimo dobrego przykładu z mojej strony, mimo konsekwentnego postępowania, złe wzorce zostały zaszczepione.
Ktoś, z kim czasem rozmawiam o ważnych rzeczach powiedział mi, że dobro w konfrontacji ze złem zwykle przegrywa.Jeśli są w takiej samej, powiedzmy wadze.Dał przykład chwastów.I rzeczywiście tak jest.Jeśli posiejemy roślinę pożyteczną i będziemy ja tylko podlewać to pierwsze wzejdą chwasty.Jeśli ich nie usuniemy, bardzo szybko zniszczą nam plon.

 Spokój odbiera mi świadomość zła , które zakorzeniło się w ich myśleniu.Takim złem jest  przekonanie, że WSZYSTKO I WSZYSTKICH MOŻNA KUPIĆ ZA PIENIĄDZE , TO TYLKO KWESTIA CENY.


Popatrzmy jak jest z pomaganiem.Takim najprostszym . Daję to jestem dobry, ba, lepszy.Czuję się lepiej bo przecież pomagam.
Przy okazji różnych zbiórek dla Afrykańczyków obserwuję ludzi.Tych którzy pomagają i tych obdarowanych.Jedni i drudzy czują się świetnie.To nic, że ktoś podaruje sukienkę którą i tak by wyrzucił.Wysiłek jej odszukania, dostarczenia, należy docenić.Ktoś tę sukienkę założy i być może polepszy sobie choćby nastrój.Być może zmieni swoja wdzięcznością cały swój świat.Tylko tyle.

Inny, dając będzie oczekiwał czegoś w zamian,To jest okropne.Demoralizuje obie strony.

Tak czy inaczej widzę bilans.Dobro rodzi dobro, a zło rodzi zło.Tylko to drugie ma łatwiej. Dlaczego? Dlaczego kiedy siejemy w ogródku kwiaty, to szybciej i bujniej wyrastają chwasty?

 Żeby coś tutaj osiągnąć nie wystarczy tylko zasiać i jak to niektórzy mawiają, bardzo chcieć . Trzeba wykonać ogromną świadomą pracę.

Nie zawsze osiągam zamierzony cel, czasami, zupełnie niechcący , mimowolnie rodzi się coś, czego nie przewidziałam, albo nie planowałam.I całe szczęście.Co byśmy robili mogąc wszystko przewidzieć ? Nawet boję się myśleć.
.

niedziela, 9 marca 2014

Podróże które kształcą ?

Czytam Balzaca po raz enty ( drugi po Dostojewskim najlepszy piszący psycholog ) i rozmyślam o człowieku, jego DNA, jego mózgu, umyśle, duszy...
Potem w necie oglądam TEDa i dowiaduję się ciekawych rzeczy o sobie.O tym jak łatwo nami manipulować, a z innej strony, jak trudno nam zejść do własnego podziemia.Zanurzyć się w  osobistych mrokach. Z tego mojego geograficznego dystansu tak wiele widać.I myślę, robić coś z tym czy zostawić instynktom.Zostawić czyli zaufać?
Sama jestem ciekawa co wymyślę.Od dziesięciu lat wyjeżdżam na kilka miesięcy na odległą wyspę na Atlantyku , która administracyjnie jest  hiszpańska ale geograficznie to Afryka.Z daleka podobno lepiej widać. Pustynny krajobraz wpływa kojąco na nerw, skromna, prosta dieta i możliwość dowolnego dawkowania sobie wiadomości pozwala  przyglądać się temu co dzieje się w Europie spod wpółprzymkniętych powiek.
Co widzę? Ostatnio mam taka refleksję.
Jestem z pokolenia,  które myślę, ma w pamięci  niedawną wojnę w Jugosławii w samym tej Europy środku, utwierdzam się w starym już u mnie przekonaniu, że zbytnio ufamy politykom którzy DECYDUJĄ O NASZYM ŻYCIU. "Wybieramy ich" idąc do urn ze zlasowanym mózgiem ( przepraszam ale to jest takie obrazowe słowo, nie mogłam się oprzeć ) a potem robimy Majdany.Ba, żebyśmy chociaż je porządnie robili, my dzwonimy do Szkła Kontaktowego i bluzgamy żółcią, co pozwala nam polepszyć sobie chwilowo nastrój.Potem przełączamy na mecz  albo z drinkiem w zasięgu ręki śledzimy losy nierealnych postaci w serialach.Czyli wyłączamy wtyczkę z kontaktu.Czyli znów dokonujemy świadomego wyboru.

Mam dwóch sąsiadów, obaj są Majorero, od pokoleń mieszkają na tej wyspie.Niezależnie od tego jakie szkoły skończyli, ( Franco jako wzorcowy dyktator lubił utrzymywać naród w analafabetyzmie)  skończyli je umiejąc czytać i pisać. Obaj pracowali zawodowo na tyle długo że jeden mógł dostać emeryturę, a drugi po dwóch zawałach rentę.Naprawdę, żyjąc w tej samej wsi, obaj imponująco daleko zaszli .Że w nieco różne strony? Tylko nieco.Jeden był kierowcą w gminie, ale się obżerał niezdrowym ,cywilizowanym jedzeniem i  półtora roku temu  miał dwa zawały, jeden po drugim.Mając żonę i nastoletnią córkę wpadł w depresję.Medycyna mu pomogła, leki w depresji, bypassy na serce.Ma rentę i obżera się nadal.Dokonał wyboru.
Narzeka na rząd , kościół i córkę bo się słabo uczy.
Drugi z sąsiadów to prawie 80cio latek który dopracował się emerytury w hotelowych kuchniach ale w czasie służby wojskowej na sąsiedniej deszczowej wyspie nabawił się gruźlicy, która tak go osłabiła, że nie mógł się w stosownym czasie ożenić i założyć rodziny.Jest starszym panem w którego twarzy zostały ślady urody, ma miły charakter, nigdy się nie ożenił.Pytałam o to i właśnie tak mi to wyjaśnił. Miał słabe płuca, do pracy wystarczające ale żeby mieć rodzinę to już niekoniecznie.Wiele razy zastanawiałam nad odpowiedzialnością z jaką dokonał wyboru.
Rodzinne  inteligentne geny ujawniły się w siostrzenicach które pracują w Cabildo ( urząd ) a tutaj to jest kariera że ho ho.
Teraz jednak ciągle narzeka.Jeszcze do niedawna przychodząc do mnie na popołudniową herbatkę i TV mówił, ładna pogoda  ( albo brzydka ) siadał  i z uśmiechem  oglądał ze mną jakiś animal planet .Od czasu kryzysu zaczął narzekać. Na wędrujące bóle.Na coś musi bo ...wszyscy narzekają.
Tak na marginesie, kiedy wraca z apteki z torbą pełną leków ( z racji wieku ma różne  schorzenia) wznoszę oczy do nieba i wołam  "Julian ile ty musiałeś wydać na te leki , pewnie całą emeryturę? " "E nie to wszystko za darmo ale kupiłem sobie paracetamol za całe 5 euro bo mnie kości , stawy bolą".
Przypomniałam sobie jak moja mama chorowała i wydawała całą emeryturę na leki , a rehabilitacje ja jej fundowałam, bo już nie miałaby z czego za nią zapłacić.Umierając na raka  rozdawała pielęgniarkom swoją emeryturę, bo morfina była za darmo.
Myślę, że Hiszpan ma szczęście mając taki system socjalny.Ale zaraz się mityguję.Przecież on jest tak samo nieszczęśliwy jak moja świętej pamięci mama.I Nicolas , ten drugi sąsiad podobnie.
Dlaczego o nich piszę?
 Bo się nie lubią.Od dawna.Żaden nie mówi dlaczego ale pewnie sami  nie pamiętają.powodu.Rodziny duże , wieś mała ,o konflikt łatwo.W Polsce takie rzeczy są powszechne.

Polka zamieszkała obok i pomaga jednemu i drugiemu, a oni jej.I to jest dobre.
Jak? A choćby tak : wstaję rano i czesząc włosy na balkonie w promieniach rannego słońca, widząc Nicolasa pozdrawiam go kiedy obchodzi swoje poletko, a po południu parzę dzbanek herbaty i szukam pilota czekając na Juliana.A dusza raz cierpi, a raz się raduje, ale cały czas rośnie.Czyżby o to chodziło ? Myślenie ma mniejszą przyszłość niż się przypuszcza.Czucie, współczucie, wspólne odczuwanie to jest to co łączy.
Tak myślę.Dzisiaj wieczorem.Czy jutro coś się zmieni ? Ano zobaczymy rano.